Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Historia w Myszkowie: Maria Mizgała wspomina matkę, Stanisławę

Krzysztof Suliga
Kontynuujemy na naszych łamach cykl historyczny. Tym razem opowieść o Stanisławie Kurek z domu Adamik z Pohulanki oraz o jej przodkach i wojennych przeżyciach.

Niewielki domek tuż przy ruchliwej drodze na Pohulance, w placu nieco schowany drugi. To rodzinna posiadłość Marii Mizgały. Domek pani Marii niewielki, starannie wykończony, z kominkiem nastraja do wspomnień.

– Domy te dla swych dzieci wybudował dziadek Adamik, w 1914 i 1925 roku – opowiada pani Maria. Jeden dla syna, sędziego, drugi dla córki, Stanisławy. I tak już zostało. Obydwa zostały w rodzinie. Dziadek był cieślą, toteż domy wybudował jak należy.

W opowieściach rodzinnych zachowała się wiedza o prababci z Różańskich, zubożałej szlachciance, która nieprzystosowana do życia przeżyła tylko dlatego, że jej córka przyjęła na siebie obowiązek pracy, aby zarobić na życie rodziny.

– Moja babcia Franciszka otrzymała staranne wykształcenie – opowiada pani Maria. – Potrafiła pisać, czytać, a była to połowa XIX wieku. Czytała bardzo dużo książek. Aby je kupić potrafiła sprzedać część dobytku rodzinnego. Franciszka, gdy miała już własne dzieci wielką wagę przywiązywała do ich edukacji. Moja matka, Stanisława Kurek, wychowana w kulcie wiedzy, była inteligentną, kulturalną kobietą. W młodości pisała wiersze, artykuły do gazet w Częstochowie, prawdopodobnie pod pseudonimem Stokrotka. W latach międzywojennych, wówczas jeszcze panna Adamikówna udzielała się czynnie w działalności kulturalno-oświatowej w tzw. „Ludowcu” na Mijaczowie. Młodzi ludzie czytali, deklamowali wiersze na różnych okolicznych wydarzenia i wieczorkach, prezentowali przygotowane sztuki teatralne, grali na różnych instrumentach, bawili się. Gdy miała 14 lat, w 1928 roku poszła do pracy w Fabryce Naczyń. Opowiadała nam o życiu artystycznym i kulturalnym na Pohulance latach 30., o zabawach w Parku Rajskiego, festynach, majówkach. Z sentymentem wracała do tamtych czasów. Mówiła, że wówczas życie było trudne, biedne ale radosne, a ludzie żyli blisko siebie często się odwiedzając, pomagali sobie.

Po wybuchu II wojny światowej pani Stanisława dostała nakaz wyjazdu na roboty do Buchenwaldu. Najpierw pracowała u wyjątkowo nieprzyjaznych Niemców. Kolejni okazali się przyzwoitymi ludźmi. Pracowała bardzo ciężko i długo, ale nie była głodna i traktowano ją dobrze. Wolno im było jeden dzień w tygodniu nie pracować, ale nie dostawali wtedy jedzenia. W 1945 r. wróciła, choć gospodarze namawiali ją do pozostania, obiecywali kawałek ziemi, szanse na dobre życie. Tęsknota za krajem, rodziną była silniejsza.

Widok Pohulanki i domu rodzinnego zrobił na niej przygnębiające wrażenie. Zniszczenia były ogromne. Ich domy zostały zamienione przez niemieckiego osadnika w zabudowania gospodarcze i kurniki. Zniszczono wszystko, co się dało. Rodzina z trudem przywracała dawny stan domów i otoczenia. – Po wojnie matka poszła do pracy w Fabryce Naczyń. Była kilka lat w Radzie Zakładowej, potem pracowała jako kierownik żłobka. Całe życie była światłym człowiekiem, udzielała się społecznie. Pisała ludziom podania, pozwy, odwołania, listy do różnych urzędów i instytucji. Z tego co pamiętam wszystkie te sprawy miały pozytywny finał – wspomina Maria Mizgała.

Materiał historyczny zebrany został przez Elżbietę Wiśniewską. Opracował Krzysztof Suliga

ZOBACZ MATERIAŁY O HISTORII POHULANKI

od 7 lat
Wideo

Jak czytać kolory szlaków turystycznych?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na myszkow.naszemiasto.pl Nasze Miasto