Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Szliśmy do Polski różnymi drogami

Violetta Gradek
Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent Rzeczypospolitej na Uchodźstwie. Fot. Violetta Gradek
Ryszard Kaczorowski, ostatni prezydent Rzeczypospolitej na Uchodźstwie. Fot. Violetta Gradek
Rozmowa z Ryszardem Kaczorowskim, ostatnim prezydentem Rzeczypospolitej na Uchodźstwie Dziennik Zachodni: Panie prezydencie, jak ocenia pan sytuację polityczną w Polsce? RYSZARD KACZOROWSKI: Narzekanie, że w ...

Rozmowa z Ryszardem Kaczorowskim, ostatnim prezydentem Rzeczypospolitej na Uchodźstwie

Dziennik Zachodni: Panie prezydencie, jak ocenia pan sytuację polityczną w Polsce?

RYSZARD KACZOROWSKI: Narzekanie, że w Polsce jest bardzo źle, jest rzeczą niewłaściwą. Walka polityczna w innych krajach też jest ostra, nieładna. Polska jest krajem wolnym. Każde stronnictwo, każda partia ma prawo do głoszenia swoich programów. Nikt tego nie może zabronić. Nikt w Polsce nie został zamknięty, zamordowany, bo ma inne poglądy. Te czasy dawno się skończyły. Wolałbym jednak, żeby ta walka polityczna była prowadzona w sposób szanujący godność człowieka i tych, którzy mają odmienne opinie.

DZ: Droga z Białegostoku, gdzie się pan urodził, do Londynu, gdzie był pan ostatnim prezydentem Rzeczypospolitej na Uchodźstwie, była długa. Jak zaczęła się ta działalność patriotyczna? Co wpłynęło na to, że zaangażował się pan w działalność Szarych Szeregów?

RK: Wybuch wojny światowej spowodował, że my wychowani w kulcie walki o niepodległość i powstań narodowych, w kulcie zwycięskiej bitwy o Warszawę i wojny z bolszewikami, byliśmy gotowi podjąć tę walkę. Nie mogliśmy się pogodzić z tym, że Polska może utracić niepodległość, na którą tyle pokoleń ciężko pracowało. Dla nas było to oczywiste, że nie zostaniemy bierni. Zaczęliśmy się organizować, zanim przyszły do nas rozkazy z góry. W takim tajnym hufcu harcerskim rozpocząłem swoją służbę w konspiracji. Najpierw byłem drużynowym, potem hufcowym, a wreszcie komendantem chorągwi Szarych Szeregów w Białostockiem.

DZ: Jak to się stało, że NKWD aresztowało pana?

RK: Wpadli na mój trop, bo zdradził mnie kurier, który przyszedł z Warszawy. Dowiedziałem się o tym niedawno. Wcześniej dla mnie to też była zagadka. Nurtowało mnie, kto to zrobił: ktoś z krewnych, sąsiadów, kolegów? Dopiero po 50 latach prawdę wyjawiło Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. Ulżyło mi, że zdrajcą nie był nikt z mojego najbliższego otoczenia, sąsiadów.

DZ: Był pan skazany na karę śmierci. Udało się panu jednak jej uniknąć. Ale został pan zesłany na Kołymę.

RK: Czterech nas skazano na karę śmierci, jednego - studenta Uniwersytetu Wileńskiego - rozstrzelano. Wyrok wydano w Mińsku na Białorusi, a Sąd Najwyższy w Moskwie zmienił go na 10 lat pracy w łagrach. To było dno egzystencji ludzkiej. Nic gorszego nie mogło mnie spotkać. Warunki stworzone tam dla niewolników nie przewidywały, że człowiek będzie długo żył. Przetrwanie było rzeczą raczej niemożliwą przy tamtejszym wyżywieniu. Jeden ze starszych więźniów, który był tam trzy lata, na moje pytanie jak długo uda mi się wytrzymać, powiedział: "Pan tej zimy tu nie przeżyje". Ludziom zahartowanym, którzy wcześniej ciężko pracowali fizycznie, może było trochę łatwiej. Przebywałem tam kilka miesięcy. Udało mi się wydostać przed zimą dzięki układowi Sikorski-Majski zawartemu latem.

DZ: Związek Radziecki opuścił pan z armią gen. Andersa. Potem był cały szlak bojowy II Korpusu.

RK: 12 października dowiedziałem się, że jestem zwolniony z łagru. Do wojska trafiłem w końcu marca 1942 roku. Ubrano mnie w mundur wojskowy, wysłano na dwutygodniową kwarantannę. Ale wyjechałem jeszcze przed jej upływem. II Korpus to była bardzo poważna armia. Trzeba było go wyszkolić i uzbroić. Tworzyli go w większości ludzie młodzi, którzy w wojsku nie służyli albo tacy, których we wrześniu 1939 roku nie powołano do wojska, bo byli za starzy. Ja byłem w łączności. Musieliśmy nauczyć się nie tylko rzemiosła wojennego, ale i kierować samochodami, obsługiwać sprzęt. Jak wyjechaliśmy do Włoch, to byliśmy bardzo dobrze zorganizowaną jednostką wojskową, przygotowaną do zadań bojowych. Dowodem była bitwa o Monte Cassino - pierwsza duża bitwa, w której II Korpus poniósł znaczne straty, ale mniej więcej takie jak sąsiedzi na lewym skrzydle, czyli korpus brytyjski. Straty były duże, ale warte tego zwycięstwa.

Byłem pod Monte Cassino dowódcą ośrodka łączności 2 Brygady Strzelców Karpackich. Pierwsze wiadomości z tego, co się dzieje na przedpolu, przechodziły zawsze przez naszą centralę. Poza ogniem artyleryjskim nic nam nie groziło, bo nie braliśmy udziału w szturmach. Szturmowali koledzy z innych oddziałów: piechoty, broni pancernej, kawalerii pancernej.

DZ: Po wojnie osiadł pan w Londynie. Bez wahania zdecydował się pan na emigrację?

RK: To był wielki dylemat chyba każdego, kto się znalazł na obczyźnie. Wielu pozostawiło w kraju swoje rodziny albo nie znało ich losu. Mój brat trafił do niewoli sowieckiej, a rodziców wywieziono na Sybir. Byli tam przez 10 lat. Nie miałem z nimi kontaktu. Ci, którzy wrócili do kraju, trafiali do więzień, rozstrzeliwano ich.

Szliśmy do Polski różnymi drogami. Zawsze myśleliśmy, że wrócimy do Ojczyzny. Nasz dowódca gen. Anders mówił: "Dojdziemy do Polski, może nie wszyscy, ale dojdziemy". Trzeba było pozostać na emigracji i w inny sposób służyć krajowi. Najpierw próbowaliśmy się jakoś urządzić, znaleźć dach nad głową, sprowadzić rodziny. Potem zaczęliśmy organizować nasze życie społeczne, parafie, stowarzyszenia, organizacje, instytucje kultury. Powstały szkoły polskie, harcerstwo. Choć na początku wydawało się, że jesteśmy tam tylko na chwilę. Pani Andersowa opowiadała, jak mąż nie pozwalał jej kupować żadnych mebli, bo niedługo mieli wyjechać. To "niedługo" dla niektórych zmieniło się w całe życie.

DZ: W 1986 roku został pan powołany do Rady Narodowej Rzeczpospolitej, przejmując obowiązki ministra spraw krajowych. Trzy lata później, po tragicznej śmierci Kazimierza Sabbata, zaprzysiężono pana na prezydenta RP na Uchodźstwie.

RK: Zgodnie z konstytucją kwietniową prezydent Rzeczypospolitej w czasie wojny wyznaczał swojego następcę na wypadek śmierci lub niemożności pełnienia funkcji. Mój poprzednik Kazimierz Sabbat wyznaczył swojego następcę, co zostało ogłoszone w Dzienniku Ustaw, przekazane do wiadomości publicznej. Tego samego dnia, gdy zmarł, złożyłem przysięgę przypisaną konstytucją i objąłem urząd.

DZ: Rok później, po ponad 50 latach nieobecności, przyjechał pan do Polski, żeby wręczyć insygnia prezydenckie II Rzeczypospolitej Lechowi Wałęsie.

RK: Moi poprzednicy, poczynając od prezydenta Raczkiewicza, obejmując urząd stwierdzali, że pełnić go będą tak długo, aż naród polski w wolnych demokratycznych wyborach, bez nacisków zewnętrznych wybierze prezydenta Rzeczypospolitej. Pierwszą taką elekcją był wybór Lecha Wałęsy na urząd prezydenta. Gdy ogłoszono wyniki wyborów, napisałem do niego, że jestem gotowy przekazać swoje gratulacje i urząd. Polska odzyskała suwerenność. 22 grudnia 1990 roku odbyła się na Zamku w Warszawie uroczystość przekazania Lechowi Wałęsie insygniów władzy, oryginału konstytucji, orderów, które przysługiwały prezydentowi. To było najbardziej doniosłe wydarzenie w moim życiu, że doczekaliśmy tego momentu, na który tyle pokoleń pracowało. Nasza misja dopełniła się. Wzruszyło mnie stwierdzenie Ojca Świętego Jana Pawła II podczas jego wizyty w Białymstoku - moim rodzinnym mieście - który powiedział do mnie: "Proszę przekazać rządowi polskiemu w Londynie podziękowanie za przechowanie suwerenności". Te słowa w ustach polskiego papieża były największą nagrodą, jaka mogła mnie spotkać.

DZ: Pańskie wnuki czują się Polakami?

RK: Mamy dwie córki i pięcioro wnucząt: trzech chłopców i dwie dziewczyny, najmłodsza ma 18 lat. Chłopcy są polskimi harcerzami. Podkreślają, że są Polakami. Jeden z nich był komendantem obozu polskiego w Anglii. Gdyby ktoś powiedział im, że nie są Polakami, mocno by zareagowali. Mieliśmy w tym roku rodzinny zjazd pod Lublinem. Zjechało się 130 osób. Wreszcie moje wnuki mogły poznać całą naszą liczną rodzinę.

Zasłużony dla Polski

Ryszard Kaczorowski urodził się 26 listopada 1919 roku w Białymstoku, gdzie ukończył szkołę handlową. Po wybuchu II wojny światowej działał w Szarych Szeregach. Był łącznikiem z komendantem Związku Walki Zbrojnej. 17 lipca 1940 roku został aresztowany przez NKWD i 1 lutego 1941 roku skazany na śmierć. Po stu dniach spędzonych w celi śmierci radziecki sąd zamienił mu wyrok na 10 lat łagru. Został zesłany na Kołymę. W marcu 1942 roku, po zwolnieniu z łagru, wstąpił do Armii Polskiej w ZSRR. Jako żołnierz 2 Korpusu, w batalionie łączności 3 Dywizji Strzelców Karpackich uczestniczył w kampanii włoskiej, walcząc m.in. o Monte Cassino.

Na emigracji kontynuował swoją działalność harcerską. Od 1949 roku był członkiem Głównej Kwatery Harcerzy. W latach 1955-1967 pełnił funkcję Naczelnika Harcerzy,

a od 1967 roku był przewodniczącym Związku Harcerstwa Polskiego. W marcu 1986 roku został powołany do Rady Narodowej RP oraz do Rządu Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie. W gabinecie premiera prof. Edwarda Szczepanika był ministrem spraw krajowych. 19 lipca 1989 roku objął urząd Prezydenta RP. 22 grudnia 1990 roku urząd i symbole władzy prezydenckiej przekazał Lechowi Wałęsie.

Ryszard Kaczorowski w Londynie ukończył Szkołę Handlu Zagranicznego. Pracował w przemyśle, jako księgowy, do przejścia na emeryturę w 1986 roku. Mieszka z rodziną w Londynie. W ciągu ostatnich lat wielokrotnie bywał w Polsce.

Otrzymał tytuł doktora honoris causa kilku polskich uczelni - Uniwersytetu Wrocławskiego, Akademii Medycznej w Białymstoku, Uniwersytetu Opolskiego i Uniwersytetu w Białymstoku. Został odznaczony Orderem Orła Białego, Orderem Odrodzenia Polski, Papieskim Wielkim Krzyżem Orderu Piano, Krzyżem Monte Cassino i wieloma innymi.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto