Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rozmowa z księdzem Zbigniewem Czenglikiem, najpopularniejszym Polakiem mieszkającym w Czechach

Wojciech Trzcionka
Ksiądz Zbigniew Czenglik.
Ksiądz Zbigniew Czenglik.
W Republice Czeskiej pracuje już prawie 200 księży z Polski. Dostają parafie w większych miastach i na prowincji. Rzadko który duchowny może się poszczycić większą ilością parafian, bo Czechy to kraj laicki.

W Republice Czeskiej pracuje już prawie 200 księży z Polski. Dostają parafie w większych miastach i na prowincji. Rzadko który duchowny może się poszczycić większą ilością parafian, bo Czechy to kraj laicki. - Skąd tu tyle księży z Polski? Swoje zrobili komuniści, którzy maksymalnie ograniczali możliwości studiowania i dzisiaj Czechy borykają się z brakiem nowych powołań - więcej księży umiera niż zostaje wyświęconych - mówi ks. Zbigniew Czendlik, który opiekuje się parafią w 10-tysięcznym miasteczku Lanskroun niedaleko Pardubic na północy Czech. W Republice mieszka od 14 lat i jest tu najbardziej znanym Polakiem. W ubiegłym roku gazeta "Denik" wybrała go do pierwszej dziesiątki najbardziej wpływowych Czechów.

DZ: W Polsce jest zazwyczaj tak, że na jeden kościół przypada trzech księży. Ksiądz ma pod sobą aż dziewięć kościołów i jest sam. Jak ksiądz sobie radzi?

ZBIGNIEW CZEDLINK: - Zacznijmy od przejścia na ty. Zibi jestem.

DZ: Wojtek. To jak z tym radzeniem sobie?

ZCZ: Mam zaledwie 300 wiernych. 40 przychodzi do kościoła w sobotę, 250 jest na mszy w niedzielę. Jak na polskie warunki to bardzo mało. Mimo że kościołów mam kilka, pracy nie jest aż tak strasznie dużo. Gdy chcę mieć wolny weekend, to załatwiam sobie zastępstwo z innej parafii. Teraz właśnie wróciłem z nart w Alpach i parafia się nie zawaliła. Nie potrzebuję nikogo na stałe. Mam do pomocy diakona, asystentkę i nieco ludzi, którzy pomagają za darmo. Daję 25 ślubów rocznie. Mam też 100 chrztów. W Polsce to nic, ale jak na Czechy - bardzo dużo.

DZ: Jak trafiłeś do Czech?

ZCZ: Urodziłem się w 1964 roku. Dzieciństwo spędziłem w Dębowcu, kilka kilometrów od Cieszyna. Po ukończeniu Liceum Ogólnokształcącego im. M. Kopernika w Cieszynie wyjechałem na studia do Seminarium Duchownego w Katowicach. Po ich ukończeniu przez trzy lata byłem wikarym w parafii św. Floriana w Chorzowie. Któregoś razu przyjechał do nas na odpust arcybiskup Damian Zimoń i zaproponował: Ty, Zbyszek, byś się nadał. Mieszkałeś przy granicy, pewnie znasz czeski, może pojechałbyś do pracy u sąsiadów? Tam potrzebują naszych księży. Znałem po czesku tylko dwa słowa "Pozor, vlak" (Uwaga, pociąg), ale zgodziłem się wyjechać. Najpierw był Nachod, a po roku Lanskroun.

DZ: Co tu zastałeś?

ZCZ: To są Sudety, to jest pogranicze. Wtedy to było totalnie zapomniane miejsce. Brudne cementowe tynki, wszystkie domy jednolite, nie można było odróżnić jednego od drugiego. Teraz to ładne miasto z pięknymi kamieniczkami i rynkiem. Majątek wrócił do gminy, miasto sprzedało domy i ludzie zrobili fasady. Teraz tu nawet turyści się zatrzymują. Nie mamy problemu z bezrobociem, bezdomnymi, Romami. Mamy oczywiście bezrobotnych, ale to ludzie, którzy w żadnych warunkach nie pójdą do pracy, nawet jak będzie praca. Kiedyś tu działała Tesla, która po aksamitnej rewolucji się sprywatyzowała. Przyjechał pierwszy inwestor, zjawili się kolejni i teraz jest więcej miejsc pracy niż ludzi do roboty.

DZ: A wierni?

ZCZ: W Czechach księża mają mały autorytet, dlatego ludziom trzeba najpierw udowodnić - trochę jak misjonarz, że mogą mi zaufać, że coś umiem. Muszę być atrakcyjny i zrobić coś dla nich, nie jako wierzących parafian, ale wszystkich mieszkańców. Mieszkam tu 14 lat, więc mam już swoją pozycję, ale na początku było ciężko.

DZ: Jak przekonałeś do siebie ludzi?

ZCZ: Jestem dla nich bardziej kumplem niż księdzem. Nie robię z ludzi na siłę katolików, nikogo nigdy nie przekonuję do wiary, bo to jest najlepsza droga do tego, żeby taką osobę na zawsze stracić. Poza tym nie czekam, aż ludzie przyjdą do kościoła, tylko ja do nich wychodzę, na ulicę, do gospody.

DZ: Dlatego nie nosisz sutanny ani koloratki?

ZCZ: Nie mam służbowych ubrań. Od dziecka nie lubiłem specjalnie czarnego koloru. Tyko w kościele do mszy ubieram albę. To mój jedyny strój służbowy. Strój duchownego był w Czechach strasznie ośmieszony. Jak tutaj nosisz sutannę, to ludzie patrzą na ciebie trochę jak na jakiegoś dziwnego faceta, który chce się izolować, wywyższać. To jest tak jak z policją. Gdy widzisz umundurowanego funkcjonariusza, od razu stajesz na baczność. Podobnie jest z sutanną. Ludzie jak ją widzą, to tylko zastanawiają się, jak cię omijać. Tu ksiądz nie ma takiego autorytetu jak w Polsce.

DZ: Czym przekonałeś do siebie ludzi?

ZCZ: Prowadzę parafialną bibliotekę, studio graficzne, restaurację. Zbudowałem domy dla rodzin zastępczych. W Wigilię organizuję pasterkę rockową, latem koncerty na dziedzińcu.

DZ: Z czego żyjesz?

ZCZ: Utrzymuje mnie państwo. Księżom w Czechach płaci Ministerstwo Kultury, które przekazuje pieniądze do Kurii, a ta wypłaca pensje. Ja mam 10.300 koron na czysto.

DZ: To skąd masz pieniądze na utrzymanie kościołów?

ZCZ: Intencji jest mało i są symboliczne, 50-100 koron za mszę. Przy 300 wiernych nie utrzymałbym się z tacy. Bez szans! Dlatego traktuję parafię trochę jak przedsiębiorstwo. Nie umiem żebrać, więc gram w golfa i w ten sposób zdobywam pieniądze. Z turniejów wynoszę znajomości, a potem przekonuję ludzi, że w naszej parafii warto zainwestować. Dla mnie golf to praca i przyjemność. Dzięki grze zarobiłem dla mojej parafii około 1,5 mln koron.

DZ: Prowadzisz gospodę w parafii. Nikt się nie przyczepił, że pod kościołem lejesz piwo?

ZCZ: To restauracja. Działa na zapleczu parafii, w wyremontowanych zabudowaniach gospodarczych, które były istną ruiną. Zastanawiałem się, co z nimi zrobić, z czego je utrzymywać, jak mamy 300 wiernych. Przecież nie z tacy. Trzeba było szukać innego sposobu, żeby odremontowane zabudowania mogły działać i najlepiej jeszcze zarabiać na siebie. Wyremontowałem więc lokal i wynająłem go. Zaczynaliśmy od kawiarni "U Pasterza", która z czasem przerodziła się w restaurację. W Czechach stosunek do alkoholu jest inny niż w Polsce. Czesi nigdy nie mieli poważnych problemów z alkoholizmem i tutaj nikt się nie gorszy restauracją na farze. Zresztą w Nowym Testamencie mamy zapisane, że msza miała początki w gościńcu. Uczniowie poznali Jezusa gdzie? W gospodzie przecież! Nasza restauracja też ma znaczenie ewangelizacyjne. Ludzie mają obawę przyjść na probostwo, bo się stresują. A jak ja idę do nich, to czuję się jak gość, też trochę nieswojo. W restauracji jest inaczej, to neutralny grunt. I nikt się nie gorszy, widząc mnie pijącego piwo. Biskup z Polski był i oglądał. Zrozumiał, że tu jest inaczej. Ale przyznaję, w Polsce pewnie bym nawet na taki pomysł nie wpadł.

DZ: Od roku masz dwa obywatelstwa - polskie i czeskie. Znasz polityków, jesteś zapraszany na przyjęcia, gdy do Republiki Czeskiej przyjeżdżają polscy dygnitarze, udzielasz ślubów gwiazdom. Znany jesteś!

ZCZ: W 1992 roku dałem ślub Lucie Bila, najpopularniejszej czeskiej wokalistce. Niestety, po czasie się rozwiodła. Nie miałem szczęśliwej ręki. Ślub miał być tajny, ale nie udało się go utrzymać w tajemnicy. Zjechały się telewizje, dziennikarze. Ludzie pojawili się w oknach i na ulicach, szkoły przestały uczyć.

A obywatelstwo? Gdy byłem zaproszony na olimpiadę do Turynu i biegła Justyna Kowalczyk, zgiąłem czeską flagę w biało-czerwoną i wołałem: Polska! A gdy biegła Tatka Nojmanova, rozwinąłem flagę i z całego gardła krzyczałem: Czechy! Czuję się i Czechem, i Polakiem. No i trochę autorytetem już jestem, ale cieszę się, że nie tylko w środowisku wiernych, ale też laickim.

DZ: Dlaczego zostałeś księdzem?

ZCZ: Mógłbym opisywać pewne momenty w moim życiu, ale to raczej przyszło samo. Nie mam gotowej jednoznacznej odpowiedzi. Ciągle jej szukam. Wiara to jedno, ale żeby być księdzem, trzeba też być trochę pozytywnym błaznem, który ma swoje sny, a potem je realizuje. To, że Pan Bóg uczynił mnie proboszczem, jest dowodem na to, że ma duże poczucie humoru.

DZ: Jakie teraz masz plany?

ZCZ: W jednym z kościołów chcę zrobić bibliotekę. Zaczynamy z miastem w tym roku, potrwa to trzy, cztery lata. A potem jak na probostwie zrobi się miejsce, to urządzę pokoje, zrobię drugą restaurację i salę konferencyjną.

DZ: Dałoby się przenieść takie nowoczesne duchowieństwo do Polski?

ZCZ: To nie jest nowoczesne duchowieństwo, to normalne duchowieństwo. Ale w Polsce, przyznaję, chyba byłbym uważany za dziwaka.

DZ: Jakie masz minusy, bo chyba masz jakieś?

ZCZ: Strasznie lubię pospać, a w czwartki mam mszę o 7.00! Odprawiam ją i za godzinę nie wiem, czy ona już była, czy dopiero będzie. Raz w niedzielę zaspałem na mszę o 10.00. Dzwoni kościelny i mówi, że wierni czekają. Aż się spociłem. Nieogolony, z rozwichrzoną fryzurą pobiegłem do kościoła, a tam boczne wejście zamknięte. Nie mogłem się wślizgnąć, musiałem głównymi drzwiami wchodzić. Idę przerażony środkiem kościoła, licząc się z każdą reakcją ludzi, a oni mi brawo biją. Zdębiałem.

Dwustu polskich duchownych pracuje w Czechach

Stosunek Czechów do Kościoła jest całkowicie odmienny niż w Polsce. Czesi zupełnie stracili serce do Rzymu w XV wieku po brutalnym zdławieniu ruchu husyckiego walczącego o reformy kościelne i straceniu Jana Husa. W Polsce Kościół jest bogaty, powszechny i wpływowy - w Czechach księża są na liście skromnych płac urzędniczych, wierni to znikomy procent społeczeństwa, a wpływy hierarchii są tylko cieniem potęgi polskich biskupów.

Ale to, że dzisiaj aż 60 proc. Czechów deklaruje niewiarę w Boga, kraj zawdzięcza głównie komunistom, którzy przez długie lata walczyli z czeskim Kościołem, a ten nie opierał się władzy tak skutecznie jak Kościół w Polsce. W czasach komuny wielu Czechów utożsamiało Kościół z wolnością, a gdy ta nadeszła, rola Kościoła w ich życiu została zakończona. Z drugiej strony Kościół okazał swoją niedojrzałość - księża nie potrafili współpracować z ludźmi - większość stanowili starsi ludzie, brakowało młodych, wykształconych kapłanów. Negatywną rolę odegrała też kwestia restytucji kościelnego majątku upaństwowionego w czasach komunizmu.

Czescy komuniści zwalczyli Kościół, m.in. utrudniając dostęp do studiów w seminariach. Robili to tak skutecznie, że w latach 90. okazało się, iż większość stanowią duchowni w wieku emerytalnym. Trzeba było poprosić o wsparcie przyjaciół. W Polsce księży ciągle nie brakuje, do pracy w Czechach wyjechało już prawie 200 polskich duchownych. I większość jest bardzo chwalona za swoją działalność, i to nie tylko przez wiernych, ale również przez zwykłych mieszkańców, lokalne władze i media. Przykłady? Ks. Bogdan Stępień mieszka w Ostrawie od 10 lat. W tym czasie wyremontował i zmodernizował jeden z kościołów, przyciągnął do świątyni nowych ludzi. Od 2003 roku jednym z najstarszych czeskich sanktuariów w Starej Boleslav opiekują się polscy księża pallotyni. Pod sobą mają dwie bazyliki. Ks. Janusz Trojanowicz niespełna rok spędził w małej parafii w Stonawie, ale w tym czasie zdążył pobudzić wiernych do działania i zrobić ogrzewanie ekologiczne w kościele. - Szkoda, że został przeniesiony do San Remo - wzdychają za nim parafianie.

od 16 latprzemoc
Wideo

CBŚP na Pomorzu zlikwidowało ogromną fabrykę „kryształu”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na wisla.naszemiasto.pl Nasze Miasto