Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Bluszczów - najpiękniejsza wieś województwa śląskiego

Jacek Bombor
Mieszkańców chronią ochotnicy na czele z Romanem Szymiczkiem.
Mieszkańców chronią ochotnicy na czele z Romanem Szymiczkiem. fot. Jacek Bombor.
Dziś wieś Bluszczów liczy 952 dusze. Na obszarze 530 hektarów położonych jest 245 budynków. I musi tu być jakaś magia, skoro ludzi wciąż przybywa. Nowe domy powstają jak grzyby po deszczu w wielu miejscach, zaczyna brakować działek. Osiedlają się tu miastowi z Wodzisławia Śląskiego, Rybnika, a nawet Krakowa.

Rolników z krwi i kości zostało jednak może kilkunastu, pracują na małych gospodarstwach. Większość mieszkańców pracuje w miastach. I wraca wieczorem do swojej spokojnej osady. Bluszczów wita przyjezdnych widokiem jak z malowanego obrazka: z lewej piękne domki z zadbanymi ogrodami, z prawej jak okiem sięgnąć zaorane pola i falujące łany zbóż...

- To nie zboże. Ale kukurydza, choć z daleka można się pomylić. Widać miastowego - prostuje z uśmiechem sołtys Irena Pielka, która zabrała nas na spacer po swojej ukochanej wsi.

Babską rękę widać

Przyznaje, że po ogłoszeniu werdyktu jury w konkursie na najpiękniejszą miejscowość najpierw nie dowierzała, a potem rozpierała ją duma.

Ma swoją teorię na temat przyczyn zwycięstwa. Od kilkudziesięciu lat we wsi rządzą niepodzielnie kobiety. Ot co. - Sołtyskami są odkąd pamiętam. Pani Gruszkowa, potem Szymiczkowa, Buglowa przez cztery kadencje, czyli 16 lat, i teraz ja od dwóch kadencji. I u nas widać tę babską rękę, wszędzie czysto, skwery wypielęgnowane - wylicza.

Wstępujemy na kawkę do pierwszego od przydrożnego znaku sklepu spożywczego - kiedyś GS-u z prawdziwego zdarzenia, dziś odmienionego w minimarket. Można tu dostać niemal wszystko - od kapci po śrubokręt. Co ważne, taniego wina nie ma - taka klientela występuje na wsiach, ale w filmowym serialu "Rancho". Za ladą 20-letnia, urocza Anna Osadnik. Jej trudniej zrozumieć, dlaczego akurat Bluszczów wygrał w konkursie, bo dla młodych to tu zbyt wielu atrakcji nie ma.

- Żeby wyjść ze znajomymi, trzeba jechać do Rogowa, a dyskoteki to są w Krzyżanowicach - mówi, nalepiając cenę na kiełbasę śląską. Ma chłopaka w Gliwicach, który pracuje na budowie w Wiedniu, wielki świat. Ale dziewczyna przyznaje, że gdyby miała wyprowadzić się ze swojej wsi, serce by jej chyba pękło. - Bo tu rodzina, całe dzieciństwo spędziłam, to zostaje w głowie. Sentymenty - mówi ekspedientka.

Bluszcz w Bluszczowie

Sołtys Irena Pielka podejmuje nas w domu rodzinnym pyszną babką piaskową domowej roboty. Na ścianie nad nami wisi obraz przedstawiający Mona Lisę, papieża i polowanie. - To hafty mojej produkcji. Takie hobby - mówi gospodyni.

Mieszka z mężem, mamą Anną, synem Mariuszem i synową Teresą. Tylko córka Iwona się wyprowadziła do Czyżowic - tam się wżeniła. Gdy pani Irena Pielka zamyka oczy, widzi Bluszczów sprzed kilkudziesięciu lat. Ze starą szkołą (dziś jest nowa), młynem i zabawami w parku Olszynka, który jest do dzisiaj ważnym miejscem we wsi. Może właśnie dlatego to pierwszy przystanek podczas naszego spaceru.- Kiedyś często organizowane tu były zabawy. Pięknie było, cała wieś przychodziła, kręciliśmy się na kolorowych karuzelach - pani sołtys uśmiecha się na to wspomnienie. Zresztą jedna taka karuzela do dzisiaj stoi na placu przy Ochotniczej Straży Pożarnej. Mimo tylu lat nadal wygląda prześlicznie.

Park został odnowiony, są ławeczki, piesze alejki, nawet kosze na śmieci. Z każdej strony dostępu bronią zapory drogowe: to zatrzymuje miłośników jazdy na quadach, którzy wcześniej urządzali sobie tutaj zawody i niszczyli przyrodę.

A bramę przy wejściu porasta bluszcz. Nie brakuje go także w tutejszych ogrodach. - Pierwsza wzmianka o naszej wsi pochodzi z 1239 roku. Nazwa pochodzi właśnie od tej rośliny. Przetrwała u nas tyle lat - mówi pani Irena.

Szeryf na straży

W samym centrum Bluszczowa dumą jest odnowiona remiza, w kolorze piaskowym. Na ścianie figurka św. Floriana, za witryną sztandar, ufundowany kilka lat temu. Roman Szymiczek, można powiedzieć, to taki lokalny szeryf - jest prezesem Ochotniczej Straży Pożarnej. Mieszka naprzeciw remizy. Otwiera drzwi, zaspany, pewnie po nocce. Ale na zawołanie pani sołtys dwie minuty później jest już przy remizie i otwiera bramę garażu. Tam stoi ponad 30-letni, czerwony żuk strażacki, legenda. Odpala niemal na dotyk. Niemal, bo za trzecim razem charakterystyczne rzężenie przechodzi w cichy pomruk pracującego równo silnika. Ale po co w Bluszczowie nowe auto dla strażaków?

- Teraz jest nas 20 czynnych, sześciu zarejestrowanych i ubezpieczonych. Ale jak coś się dzieje, kto przybiegnie pierwszy, ten jedzie na akcję.

Pożarów jest mało, teraz groźne są wichury, powodzie, podtopienia. W tym roku mieliśmy 22 wyjazdy, głównie do pompowań, dwa razy była piekarnia zalana - mówi prezes. Za remizą stoi zadaszona wiata, pod którą może się bawić nawet 300 ludzi. - Gmina dała materiały, a cała wieś budowała ją w czynie społecznym, by zaoszczędzić na robociźnie. Nikt się nie oszczędzał - strażak pokazuje w gablocie zdjęcia z budowy.

Masz problem? Pomódl się!

Jadąc główną ulicą Powstańców Śląskich w oczy rzuca się zachwycająca architektura małej kapliczki Ave Maria. Choć jesień, przy wejściu kwitną kwiaty, maleńki skrawek ziemi jest starannie wypielony. Obejściem opiekuje się Teresa Grobelny. Dla niej to miejsce najważniejsze w życiu.

- Tu mamy nawet dzwon. Niech pan spróbuje pociągnąć za linę, do tego trzeba męskiej ręki - proponuje. Po chwili we wsi rozlega się donośne "baam". Kapliczkę ufundował niegdyś właściciel posesji, Benedykt Machnik. Zaprojektował ją niejaki Schneider, budowniczy kościoła parafialnego w pobliskim Rogowie, gdzie mieszkańcy Bluszczowa chodzą na msze.

- W 1907 rozpoczęto budowę, a poświęcenie odbyło się w sierpniu tego samego roku. Koszty budowy i wyposażenia wynosiły 4 tysiące marek, Machnik je pokrył - opowiada pani Teresa, siadając przed ołtarzykiem z figurą Matki Boskiej Różańcowej.

- Ona nigdy mnie nie zawiodła, jak mam jakiś problem, przychodzę się tutaj pomodlić. Święta Panienka opiekuje się mną, a ja nią. Dopóki mi sił starczy - zapewnia staruszka. Mieszkańcy nadal organizują tutaj nabożeństwa - różaniec w październiku i majowe w maju. Nikogo nie trzeba prosić, by przyszedł. Zawsze są tłumy.

Na koniec wycieczki sołtys zabiera nas w miejsce szczególne, na wzgórze Kamieniec, gdzie znajduje się najcenniejszy zabytek wsi: średniowieczna figura św. Jana Nepomucena. Z dwóch stron rozciąga się malowniczy krajobraz na Bluszczów i pobliską Odrę.

- Podobno do pomnika prowadzi podziemne przejście z pobliskiej Ligotki. Legenda mówi, że zbudowali je niegdyś zbójnicy. Ale kto tam wierzy dzisiaj w te opowieści - mówi pani sołtys. Jest dumna, że mieszkańcy nie tylko dbają o swoje ogrody, ale też pamiętają o skarbach, takich jak ten pomnik.

- Tak naprawdę tu, przy Janie Nepomucenie, kapliczce Ave Maria, czy w Olszynce, są nasze korzenie. Pielęgnujemy te miejsca, tak rodzi się niepowtarzalny klimat i dusza naszego Bluszczowa. Nie wyprowadziłabym się stąd za nic w świecie - kiwa z przekonaniem głową Irena Pielka.

od 7 lat
Wideo

Kalendarz siewu kwiatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto